Weronika Samolińska ma 24 lata. Mieszka z rodzicami w Lublinie. Krajami Europy Wschodniej interesowała się od zawsze; zwłaszcza Ukrainą i Białorusią.
Trzy tygodnie temu dziewczyna pojechała na Białoruś. Chciała być razem ze swoimi przyjaciółmi, białoruskimi opozycjonistami popierającymi kandydata na prezydenta, Aleksandra Milinkiewicza. - Miała przekonanie, że oni tego potrzebują - wspomina Anna Samolińska, matka dziewczyny.
Dokładnie dwa tygodnie temu specjalne jednostki białoruskiej milicji aresztowały wszystkich opozycjonistów i zagranicznych obserwatorów. Po prostu, na plac Październikowy w Mińsku podjechało osiem więźniarek SpecNazu i po krzyku. Weronika została skazana na 10 dni aresztu.
- Coś strasznego. Pomieszczenia jak dla zwierząt. Spanie na gołych deskach. Żadnego papieru toaletowego czy mydła. A do jedzenia kasza i jakieś kotlety, których nie dałabym nawet swojemu kotu - opowiada Weronika. - Ale niczego nie żałuję. Jestem dumna, że byłam wtedy na placu Październikowym razem ze znajomymi.
W ostatnim miesiącu służby Aleksandra Łukaszenki aresztowały kilkaset osób. - To wyraźny sygnał, że prezydent Białorusi boi się powstającej w jego kraju opozycji - tłumaczy nam prof. Marek Pietraś, kierownik Zakładu Stosunków Międzynarodowych UMCS. - Opozycjonistów nazywa "popaprańcami”, a potencjalnych przeciwników bije i wsadza za kratki. Nie ma żadnych skrupułów. Wie, że stawką w tej grze jest wynik wyborów prezydenckich za 5 lat.
Bo tym razem Łukaszenko był skazany na zwycięstwo. - Tak naprawdę żaden opozycyjny kandydat nie marzył o wygranej - zaznacza Siergiej Pieliesa, białoruski student, od kilku lat mieszkający w Lublinie. - Ale liczył się start i pokazanie Białorusinom, że mogą mieć prawdziwy wybór.
Zdaniem politologów, właśnie tego najbardziej boi się prezydent Łukaszenko. - Dlatego sfałszował wyniki ostatnich wyborów - wyjaśnia prof. Pietraś. - Chciał udowodnić swoim rodakom, że liczy się tylko on. Że nie ma żądnej opozycji. Właśnie to można usłyszeć w kontrolowanych przez niego mediach. Tak mają myśleć ludzie.
Jak zatem pokonać bezgraniczną władzę Łukaszenki? - Trzeba podjąć działania dokładnie odwrotne do decyzji prezydenta - radzi Marek Pietraś. - Skoro na Białorusi nie ma szans na niezależne media, to trzeba dotrzeć do Białorusinów z prawdziwymi informacjami. Jeśli Łukaszenko utrudnia działalność opozycjonistom, to trzeba ich wspierać.
Tym właśnie zajmują się polskie organizacje pozarządowe. Takie jak Fundacja im. Stefana Batorego, która od kilku lat realizuje Program Inicjatyw Obywatelskich w Europie Wschodniej; m.in. na Białorusi.
- Naszym podstawowym zadaniem jest przekazywanie informacji - mówi Agnieszka Komorowska z fundacji. - Przy pomocy partnerów za wschodnią granicą mówimy ludziom o Europie, o ich szansach i możliwościach. Jeśli oczywiście będą tego chcieli. Tak, jak chociażby Ukraińcy.
- My sprzedaliśmy im dobre praktyki, a oni je wykorzystali - tłumaczy Sergiusz Kieruzel z Europejskiemu Domu Spotkań Fundacji Nowy Staw. Lubelska fundacja pomagała Ukraińcom przy pomarańczowej rewolucji, teraz pomaga białoruskim opozycjonistom w ich dążeniach do niepodległości. - Ale to dwie różne bajki - zaznacza Kieruzel.
Jak podkreśla, na Ukrainie nawet za rządów Leonida Kuczmy nie było większych problemów w kontaktach z działającymi tam organizacjami. Na Białorusi jest inaczej. - Jeszcze kilka lat temu mieliśmy kilkudziesięciu partnerów w największych miastach - wspomina. - Po represjach Łukaszenki zostało ich co najwyżej kilku.
- Wolność na Ukrainie wybuchła spontanicznie, ale Ukraińcy powoli się do tego przygotowywali - wyjaśnia prof. Marek Pietraś. - Ale to ludzie sami o tym zdecydowali. Tak kiedyś było w Polsce. I tak z czasem powinno stać się też na Białorusi. My zaś powinniśmy wspierać białoruską opozycję, która wkrótce stanie się realną alternatywą dla Łukaszenki.
• Jak ogląda pan w telewizji to, co od kilku tygodni dzieje się na Białorusi, coś się panu przypomina?
- Od razu przychodzi mi na myśl Polska sprzed trzydziestu lat, powstanie Komitetu Obrony Robotników, a potem narodziny NSZZ "Solidarność”. Pamiętam jakby to było wczoraj. Adrenalina, napięcie i chęć zrobienia czegoś. To samo widzę teraz na Białorusi. Jestem pełen podziwu dla Białorusinów, którzy wyszli na ulice, poparli w wyborach opozycyjnego kandydata.
• Ale przegrali te wybory.
- Nie ma mowy o żadnej porażce. My też w latach 80. przegrywaliśmy jedne wybory po drugich. Ale ostatecznie wygraliśmy. Na Białorusi będzie tak samo. Białorusini już zwyciężyli. Zdobyli się na odwagę. Powiedzieli, co myślą. A teraz muszą to tylko umiejętnie wykorzystać.
• Tak jak Polacy?
- Nasze doświadczenia są idealną ściągawką. Białorusini powinni spisać w punktach to, co się u nas działo od połowy lat 70. i skrupulatnie przekładać to na praktykę. Oczywiście w miarę możliwości. Trzeba budować struktury opozycyjne. I dopracować wszelkie szczegóły, od kolportażu niezależnej prasy aż po kontakty z zagranicą, m.in. z Polską.
• Tym bardziej że mogą liczyć na wparcie z naszej strony. Słyszał pan o młodej lubliniance więzionej w Mińsku?
- Jasne, że słyszałem. Dla starszego pana, takiego jak ja, Weronika jest budującym przykładem. Pokazuje solidarność z przyjaciółmi, odwagę i bohaterstwo młodych Polaków. Takie osoby są powodem do dumy dla Wałęsy, Bujaka czy Frasyniuka.
• Jak jeszcze możemy pomóc białoruskiej opozycji?
- Oni muszą czuć nasze wsparcie. To ważne, że powstało wolne radio. Że na Białorusi działają polskie organizacje. I że polskie uczelnie chcą kształcić młodych Białorusinów. My trzydzieści lat temu nie mogliśmy na to liczyć.
Rozmawiał Miłosz Bednarczyk
Na fotografii : Weronika Samolińska
Piotr Tymochowicz
Ukraińska pomarańczowa rewolucja była znakomicie zrealizowanym produktem marketingowym. Przecież w kraju liczącym 50 milionów ludzi na Majdanie w Kijowie w zeszłym roku było co najwyżej 200 tys. osób. Ale dali radę przekonać większość narodu do poparcia Juszczenki. Przeważyły dwie rzeczy: wsparcie mediów i znakomity efekt wizualny rewolucji. Z dumą mogę powiedzieć, że to ja namawiałem sztab Wiktora Juszczenki do pomarańczowego koloru. Już trzy lata temu w warszawskim Centrum Integracji Europejskiej przez ponad 7 godzin namawiałem jego ludzi do takich barw. Wybory miały się odbyć w zimie.
Na Ukrainie jest wtedy pioruńsko zimno, więc potrzebny był ciepły kolor. Pomarańczowy idealnie się do tego nadawał. Teraz pomagam opozycjonistom białoruskim. Tam chcemy zrobić białą rewolucję. Biały kolor ma być znakiem oczyszczenia. Ale na realizację tego projektu trzeba jeszcze poczekać. Najpierw Białorusini muszą zrozumieć, że mogą wybrać kandydata innego niż Łukaszenko. Dlatego trzeba zacząć od kampanii informacyjnej
Miłosz Bednarczyk